Była osobą,której najmniej się tutaj spodziewałem. Katherine była osobą ,przy której człowiek sam nie wiedział co ze sobą zrobić. Nie wiedziałem czemu tutaj jest. Przyszła z Timem, są razem? Nie sądzę... Chyba coś ze mną jest nie tak. Bo sam nie wiem którą z dziewczyn wybrać. Czy Liz czy Katherine. Trwając tak w przemyśleniach Kate zapytała
- Kochasz mnie? - zapytała
- Tak
- Ale?
- Nie możemy być razem. Wiem,że będę Cię dalej ranił. A nie powinienem. Wiem,że jeśli byśmy wrócili do siebie to te moje romanse, będą trwały ,nigdy się nie uwolnię. Nie chcę Cię ranić.
Z jej oczu po polikach stoczyła się łza. W moich słona substancja też się gromadziła. Przejechałem po jej policzku dłonią. Po czym splotłem palce z jej. Kate pocałowała mnie w polik,kolejna łza wytoczyła się z jej oka. Odwróciła się i poszła. Byłem zszokowany jej zachowaniem. Nie krzyczała, nie buntowała się,nie kłóciła się o nic. Była cicha, jak inna Ona, to nie była ta sama dziewczyna co kiedyś. Sądzę,że zrozumiała na czym polegał nasz związek. Nie wiem ,czemu nic nie odpowiedziała. Przyjęła to z pokorą. Patrzyłem tylko jak odchodziła. Nie chciałem, wiedziałem,że to był najgorszy błąd jaki w życiu popełniłem. Ale wiedziałem już,że nie odkręcę tego zwykłymi przeprosinami. Nawet o to nie walczyłem. Wiedziałem już,że nasz związek jest skończony. Trudno? Chyba. Sam już nie wiem co czuje. Zdecydowanie najpierw muszę ogarnąć swój syf w życiu , to całe gówno. Tak wiem,wszystko moja wina, wiem wiem. Domyślam się ,że wszyscy mnie znienawidzą. Kate odeszła, za nią pobiegł Tim. Wróciłem do Liz , która złapała mnie za rękę i poszliśmy przejść się po całej imprezie. Gdy mnie dotknęła poczułem spokój. Dziwne ,ale tak było. Przeważnie gdy Kate mnie tak złapała, tylko wtedy osiągałem spokój. Może taka sama jak Katherine będzie?
Ech co ja pierdole. Nikt nie będzie ,żadna z dziewczyn nie będzie jak moja Kate. Usiadłem na leżaku i schowałem się przed ludźmi. Liz przyszła zobaczyć czy wszystko ze mną okej. Oczywiście ,powiedziałem ,że okej, ale w środku czułem jakby część mnie odeszła. Pustka. Tak to jest,gdy się traci kogoś. Kogoś ,kto okazał się być całym Twoim światem ,kogoś na kogo możesz liczyć,kto będzie dla Ciebie opoką w trudnych sprawach. Ktoś kto da Ci całego siebie, da zaufanie, da miłość, będzie chciał się z Tobą budzić rankami i zasypiać wieczorem,wspólnie. Ona i Ty ,wtuleni w siebie, tylko liczy się miłość. U nas właśnie tak było,ale to już przeszłość. Nic nie sprawi ,że poczuję się jak przy Tobie. Chciałbym dać jej wszystko ,to na co zasługiwała. Wiem,że obydwoje nie znajdziemy miłości tak prawdziwej. Nie ma czegoś takiego jak my, nie ma takiego czegoś jak Ty i ja. Dałem Ci wszystko co mogłem ,to jakaś iluzja. Powiedz mi czy warto? Byliśmy przecież tacy idealni. Ale nie ma czegoś takiego jak my. Nie ma czegoś takiego jak Ty i ja, trwający razem przez burzę.
Tak mijały mi kolejne miesiące. Bez niej,przy boku. Oswoiłem się z tą myślą ,że ma innego i,że już nie jesteśmy razem. Nie bolało mnie już to tak ,gdy widziałem ich razem ,trzymających się za rękę ,ale zabolało mnie wydarzenie, które koniecznie muszę Wam opowiedzieć.
KATHERINE
Długo po rozstaniu nie mogłam się przyzwyczaić do tego ,że Justin ma inną kobietę,a nie mnie. Tak to powinnam być ja. Czuć te pocałunki, czuć tą miłość. Nie wiem co się z nami stało... Chyba obydwoje po prostu dorośliśmy. Do tego co teraz mamy. Dziwne.. spotykamy się jak dawni przyjaciele. Justin przychodzi mnie odwiedzić , jak się spotykamy w mieście też wykazuje sympatię,a nie nienawiść. Obydwoje jesteśmy, hmm jakby innymi ludźmi, innymi pod dobrym względem, tak myślę. Ciąża się rozwija. Zdrowo, kilka miesięcy i dziecko będzie na świecie. Nie wiem,jak z Justinem pogodzimy się nad opieką. Ale tego wieczora wydarzyło się coś jeszcze. Może opowiem Wam od początku. Co Wy na to ? Był dokładnie 14 luty, gdy wstałam około 8.00 nad ranem i zeszłam na dół. W kuchni stał już Tim,i robił śniadanie. Cieszyłam się mając go przy sobie. Pocałowałam go w ramie a On mnie w głowę.
- Jak się spało księżniczko? - zapytał czule
- Doskonale - uśmiechnęłam się - Jak po nocy? - spojrzałam zalotnie
- No, powiem Ci, nigdy tak nie miałem - zaśmiał się
- Kłamca - zmarszczyłam lekko czoło
Tak, to była nasza pierwsza wspólna noc. Pierwszy raz od czasu Justina dałam sobie trochę wolności i pozwoliłam sobie zrobić to z Timem. Było ,nie tak cudownie jak z Justinem, nie zobaczyłam fajerwerków ,ani gwiazd ,też nie dosięgnęłam nieba.Ale była , hmm w porządku. Tak w porządku, to będzie dobre słowo. Kochałam go, tak mi się wydaje, bynajmniej obydwoje sobie to wyznaliśmy. Nie bawiliśmy się w żadne gierki. Dni mieliśmy udane, chodziliśmy razem do szkoły, zamieszkaliśmy razem, wieczory wspólne na karaoke, w kinie, na kolacjach też były w porządku. Sielanka jednym słowem. Moi rodzice też go polubili. Mój tata spędzał z nim bardzo dużo czasu. No ale ,przejdźmy do szczegółów. Była ósma rano, zjedliśmy razem z Timem śniadanie. Był piątek, walentynkowy dzień.
- To co dziś robimy? - rzuciłam z ciekawością z kawałkiem jajecznicy w buzi
- Zjemy ,przejedziemy się gdzieś - zaśmiał się spoglądając w moim kierunku
- Yhm , czyli chillout ?
- Tak
Zjadłam śniadanie i odniosłam talerze do zlewu. Umyłam je ,po czym wytarłam i poustawiałam w szafkach.
Poszłam na górę, umyłam zęby, ubrałam się i zrobiłam sobie makijaż. Zakręciłam lekko włosy i zeszłam na dół,do już gotowego Tima. Wyciągnął przede mnie rękę ,po czym złapałam go za nią. Przyciągnął mnie do siebie i wyszliśmy przed dom. Wsiedliśmy do zaparkowanego samochodu ,po czym ruszyliśmy z miejsca i wyjechaliśmy na drogę. Jechaliśmy przed siebie.Cały czas wydawało mi się ,że widzę Justina. Owszem raz widziałam,kupował kwiaty, pewnie dla Liz. Piękne ,długie ,czerwone róże. Schowałam się poniżej linii widzenia. I skupiłam się na tym,żeby mnie nie widział. Dzień był szarawy, pochmurny, nie tak wesoły jak zawsze. Spoglądałam przez okno ,i myślałam. Nie wiem skąd wzięły mi się myśli o Justinie. Przybyły tak z niespodziewanie. Myślałam o tym jak mogłyby wyglądać nasze walentynki ,gdybyśmy tylko byli razem. Dziwne,prawda? To zabawne,że wróciłam o niego myślami akurat tego dnia.. Zawsze tak mam. Jesteśmy przyjaciółmi ,nie powiem,że gniewamy się na siebie, bo tak nie jest. Ale zawsze gdy Justin,lub ja mamy jakiś problem to dzwonimy do siebie. I po chwili milczenia zaczynamy się śmiać. Timowi ani Liz nie odpowiada to,że mamy tak dobry kontakt. Ale o wiele lepiej wychodzi nam bycie przyjaciółmi niż parą. Czyżby? Tak ,wiem oszukuję samą siebie. Wychodzi ,ale wiem,że z każdej strony jest to wymuszone. Nie chcemy się czuć w swoim towarzystwie zażenowani,ani jak jakieś odludki. Ale wracając do rzeczy,znów się zapędziłam. Wyjechaliśmy z Timem jakieś piętnaście kilometrów poza miasto, i zajechaliśmy pod uroczy zakład SPA & WELLNESS-u. Wysiadłam z auta, i moja szczęka ze zdziwienia prawie opadła ku ziemi.
- Co my tu robimy? Przecież nie wzięłam nic na przebranie.
- To jest Twój największy problem? - spojrzał ironicznie - Nie masz większych? Ja nas spakowałem .
- Nie ,nie mam. Nie muszę! - zaśmiałam się
Tim wyciągnął z bagażnika nasze torby i złapał mnie za rękę. Weszliśmy do budynku i skierowaliśmy się prosto do recepcji. Zaszliśmy do pokoju i obydwoje przebraliśmy się. Ja w strój kąpielowy, który lekko uwydatnił mój brzuszek ciążowy, był mały ,ale jakże okrąglutki. Tim zaakceptował je. I już pokochał. Tak powiedział. Dosłownie. Zaś On przebrał się w kąpielówki, ubraliśmy na siebie też szlafroki. I zeszliśmy na dół. Pierw było biczowanie algami, później kąpiel błotna, potem kąpiel w mleku, okłady z gorących kamieni i na końcu masaż całego ciała. Nigdy nie byłam tak zrelaksowana. Podobało mi się to, mogłabym zostać tam wieczność. Ale koniec tego dobrego. Poszliśmy ubrać się, bo wybijała już 19.00.
- Będziemy tu spali?
- Tak.
Uśmiechnęłam się i założyłam na siebie wieczorową kreację. Upięłam inaczej włosy i po godzinie szykowania się,byłam gotowa na wyjście. Tim znów czekał na mnie ,grzecznie jak piesek. Wyszłam w końcu z łazienki i popędziłam o niego. Wyszliśmy z pokoju i skierowaliśmy się do restauracji. Usiedliśmy przy stoliku. W restauracji nie było nikogo.. Tylko my. Mój puls zaczął przyspieszać, nie byłam konkretnie pewna co się dzieje,ale poddałam się temu. Usiedliśmy przy stoliku, a w tle zaczęła lecieć romantyczna muzyka. Grana przez orkiestrę ,skrzypce, flety i tym podobne. Zamówiliśmy dania, ja wzięłam rybę z warzywami ,a Tim oczywiście mięso z ziemniakami i surówkami. Kelnerka przyniosła nam nasze zamówienie. Skonsumowaliśmy je,po czym zamówiliśmy deser. Po dziesięciu minutach przyniesiono nam tort.
- Nie zamawialiśmy nic takiego.
- To od Pana Tima.
- Skarbie ,zanim cokolwiek powiesz, wysłuchaj mnie. Jest nam bardzo dobrze, nigdy nie czułem się z nikim jak z Tobą, chciałbym skonsumować nasz związek i zawrzeć z Tobą ,wspólną przyszłość. Jesteś piękna, zdolna, kochana, kocham Cię. Katherine Ann Gomez , zgodzisz się zostać moją żoną?
Tim wyciągnął z kieszeni pudełeczko. Otwierając je ,moim oczom ukazał się pierścionek zaręczynowy.
Przez głowę przemknęły mi w jednej sekundzie setki myśli. Znów pojawił się w nich Justin. Uśmiechnęłam się w duchu do siebie. Przełknęłam ciężko ślinę,i przypomniało mi się to,jak Justin chciał ze mną tego samego. Tylko z nim wszystko było jakby łatwiejsze, ale pamiętam to ile razy mnie ranił.
- Tak ,zostanę Twoją żoną.
Tim wyciągnął z pudełka pierścionek i założył mi go na palec. Wstałam z miejsca i obdarowałam go namiętnym pocałunkiem. Odwzajemnił go i uniósł mnie lekko do góry.
- Uu skarbie, uważaj na dziecko - zaśmiałam się
Tim odstawił mnie na ziemię, a ja od razu wiedziałam,że to był zły pomysł. W mojej głowie miałam jakby kołowrotek, jakbym była na jakimś rollercoasterze. Spod moich nóg osunął się grunt. I poczułam jak upadam na ziemię, moje ciało wylądowało na zimnej posadzce.
Po obudzeniu się w samochodzie ,ujrzałam przed sobą szpital. Tim pomógł mi wysiąść z samochodu, a już po chwili ,zjawił się tłum paparazzich,pstrykających zdjęcia dookoła. Zasłoniłam twarz ręką ,na której znajdywała się nowa zdobycz. Wchodząc do szpitala ,opuściłam dłoń w dół i poszłam do rejestracji.
JUSTIN
Walentynki nie były dla mnie niczym wyjątkowy. Spędzałem je samotnie. Choć gdybym mógł sprawiłbym ,że moja kobieta poczułaby się jak księżniczka,w swojej własnej bajce. Każdej dziewczyny swojej ,słucham uważnie, i wyciągam wnioski, później je wykorzystuje. Ten dzień spędziłem z mamą i jej nowym maluchem. Michael. Był słodkim dzieckiem. Gdy tylko miałem czas ,opiekowałem się maleństwem. Ubóstwiałem to,i wiedziałem w każdym momencie opiekowania się nim,jak będzie mi mojego własnego brakowało ,jak źle postąpiłem. W tym dniu,poszedłem kupić mamie, gigantyczny bukiet ,czerwonych róż rzecz jasna. Podobały się jej,ulubione kwiaty. To takie banalne. 14 lutego to Ona była moją księżniczką. Spędziliśmy dzień z Michaelem,na zabawie z nim, na oglądaniu filmów. Wspólnych posiłkach, wspominaniu. Wspominaliśmy nawet o Katherine. Moja mama powiedziała,że tęskni za jej obecnością w naszym życiu. Ja tak samo,ale już nic nie mogę zrobić,prawda? Noc spędziłem u mamy. W sercu poczułem gorzki żal, na wieść ,że miłość mojego życia wychodzi za mąż. Może zacznę od początku. Z Liz,rozstaliśmy się, teorytycznie, bo wyjechała na obóz, który miał trwać sześć miesięcy. Dzisiaj 15 lutego mijał 2 od kiedy na nim jest. Nie odzywa się prawie wcale. Jeśli już to z wieścią,że u niej okej,i ,że zajęcia są na maksa trudne, więc nie ma na nic czasu. Nigdy nie mówiła ,że mnie kocha. Tylko zawsze,pa,buziaki. I tyle. Kate zawsze była czuła,w stosunku do mnie. Wiedziała,że tego potrzebuję. Zabawne, taki chłopak ,a jednak potrzebuje czegoś więcej prócz seksu... No więc. Była chyba dziesiąta rano gdy poszedłem wziąć prysznic i poszedłem na śniadanie do mamy.
- Dzień dobry ,śpiochu - ucałowała mnie w polik
- Hej mamo - odpowiedziałem zaspanym tonem
- Dobrze się spało?
- Tak ,jak najbardziej.
- Poszłam już po gazetę i po zakupy.
- Tak wcześnie?
- Jest dziesiąta kochanie.
Wziąłem do ręki bajgle i herbatę, wróciłem się po gazetę i usiadłem na kanapie obok szklanego stołu. Postawiłem na nim swój posiłek i zacząłem jeść i przeglądać brukowiec. Na stronie 12 znalazłem najgorszą rzecz ,która mogła się wydarzyć.
W nagłówku napisali " Modelka Katherine Gomez wkrótce mężatką! "
Złość we mnie buzowała, już wiem co czuła Kate ,gdy dowiedziała się o moim ślubie. Chciałbym,żeby to była fikcja, ale trzymałem tą gazetę ,miałem już pewność. Pięścią uderzyłem w stół wypowiadając głośno
Kurwa mać. Rozbiłem szklany stół,na co usłyszałem krzyk swojej matki i płacz dziecka. Nie to w tym momencie było najważniejsze. Moje dziecko było . Nie wierzyłem,że Ona jest zdolna to robić. Poza tym co robiła pod szpitalem? Mam nadzieję,że wciąż tam jest. Wyjaśni mi wszystko. Wstałem z kanapy i poszedłem na górę. Schodząc na dół ,mama stała przy drzwiach.
- Kto do cholery będzie to sprzątał?! Gdzie się wybierasz?
- Zajebie gnoja,który mi ją odebrał.
- Uspokój się!
- Muszę go zabić,mamo!
W moich oczach pojawiły się łzy. Nie były to łzy słabości a wściekłości. Miałem ochotę coś wysadzić,i tym czymś był Tim . Nie pozwolę,żeby się nią zabawiał.
- Nigdzie nie wyjdziesz.
- Zabiję go! - krzyknąłem
________________________________________________________________________________
I jak kochani 44 rozdział ? Podoba się? :)
KOMENTUJCIE! <3
Tak mijały mi kolejne miesiące. Bez niej,przy boku. Oswoiłem się z tą myślą ,że ma innego i,że już nie jesteśmy razem. Nie bolało mnie już to tak ,gdy widziałem ich razem ,trzymających się za rękę ,ale zabolało mnie wydarzenie, które koniecznie muszę Wam opowiedzieć.
KATHERINE
Długo po rozstaniu nie mogłam się przyzwyczaić do tego ,że Justin ma inną kobietę,a nie mnie. Tak to powinnam być ja. Czuć te pocałunki, czuć tą miłość. Nie wiem co się z nami stało... Chyba obydwoje po prostu dorośliśmy. Do tego co teraz mamy. Dziwne.. spotykamy się jak dawni przyjaciele. Justin przychodzi mnie odwiedzić , jak się spotykamy w mieście też wykazuje sympatię,a nie nienawiść. Obydwoje jesteśmy, hmm jakby innymi ludźmi, innymi pod dobrym względem, tak myślę. Ciąża się rozwija. Zdrowo, kilka miesięcy i dziecko będzie na świecie. Nie wiem,jak z Justinem pogodzimy się nad opieką. Ale tego wieczora wydarzyło się coś jeszcze. Może opowiem Wam od początku. Co Wy na to ? Był dokładnie 14 luty, gdy wstałam około 8.00 nad ranem i zeszłam na dół. W kuchni stał już Tim,i robił śniadanie. Cieszyłam się mając go przy sobie. Pocałowałam go w ramie a On mnie w głowę.
- Jak się spało księżniczko? - zapytał czule
- Doskonale - uśmiechnęłam się - Jak po nocy? - spojrzałam zalotnie
- No, powiem Ci, nigdy tak nie miałem - zaśmiał się
- Kłamca - zmarszczyłam lekko czoło
Tak, to była nasza pierwsza wspólna noc. Pierwszy raz od czasu Justina dałam sobie trochę wolności i pozwoliłam sobie zrobić to z Timem. Było ,nie tak cudownie jak z Justinem, nie zobaczyłam fajerwerków ,ani gwiazd ,też nie dosięgnęłam nieba.Ale była , hmm w porządku. Tak w porządku, to będzie dobre słowo. Kochałam go, tak mi się wydaje, bynajmniej obydwoje sobie to wyznaliśmy. Nie bawiliśmy się w żadne gierki. Dni mieliśmy udane, chodziliśmy razem do szkoły, zamieszkaliśmy razem, wieczory wspólne na karaoke, w kinie, na kolacjach też były w porządku. Sielanka jednym słowem. Moi rodzice też go polubili. Mój tata spędzał z nim bardzo dużo czasu. No ale ,przejdźmy do szczegółów. Była ósma rano, zjedliśmy razem z Timem śniadanie. Był piątek, walentynkowy dzień.
- To co dziś robimy? - rzuciłam z ciekawością z kawałkiem jajecznicy w buzi
- Zjemy ,przejedziemy się gdzieś - zaśmiał się spoglądając w moim kierunku
- Yhm , czyli chillout ?
- Tak
Zjadłam śniadanie i odniosłam talerze do zlewu. Umyłam je ,po czym wytarłam i poustawiałam w szafkach.
Poszłam na górę, umyłam zęby, ubrałam się i zrobiłam sobie makijaż. Zakręciłam lekko włosy i zeszłam na dół,do już gotowego Tima. Wyciągnął przede mnie rękę ,po czym złapałam go za nią. Przyciągnął mnie do siebie i wyszliśmy przed dom. Wsiedliśmy do zaparkowanego samochodu ,po czym ruszyliśmy z miejsca i wyjechaliśmy na drogę. Jechaliśmy przed siebie.Cały czas wydawało mi się ,że widzę Justina. Owszem raz widziałam,kupował kwiaty, pewnie dla Liz. Piękne ,długie ,czerwone róże. Schowałam się poniżej linii widzenia. I skupiłam się na tym,żeby mnie nie widział. Dzień był szarawy, pochmurny, nie tak wesoły jak zawsze. Spoglądałam przez okno ,i myślałam. Nie wiem skąd wzięły mi się myśli o Justinie. Przybyły tak z niespodziewanie. Myślałam o tym jak mogłyby wyglądać nasze walentynki ,gdybyśmy tylko byli razem. Dziwne,prawda? To zabawne,że wróciłam o niego myślami akurat tego dnia.. Zawsze tak mam. Jesteśmy przyjaciółmi ,nie powiem,że gniewamy się na siebie, bo tak nie jest. Ale zawsze gdy Justin,lub ja mamy jakiś problem to dzwonimy do siebie. I po chwili milczenia zaczynamy się śmiać. Timowi ani Liz nie odpowiada to,że mamy tak dobry kontakt. Ale o wiele lepiej wychodzi nam bycie przyjaciółmi niż parą. Czyżby? Tak ,wiem oszukuję samą siebie. Wychodzi ,ale wiem,że z każdej strony jest to wymuszone. Nie chcemy się czuć w swoim towarzystwie zażenowani,ani jak jakieś odludki. Ale wracając do rzeczy,znów się zapędziłam. Wyjechaliśmy z Timem jakieś piętnaście kilometrów poza miasto, i zajechaliśmy pod uroczy zakład SPA & WELLNESS-u. Wysiadłam z auta, i moja szczęka ze zdziwienia prawie opadła ku ziemi.
- Co my tu robimy? Przecież nie wzięłam nic na przebranie.
- To jest Twój największy problem? - spojrzał ironicznie - Nie masz większych? Ja nas spakowałem .
- Nie ,nie mam. Nie muszę! - zaśmiałam się
Tim wyciągnął z bagażnika nasze torby i złapał mnie za rękę. Weszliśmy do budynku i skierowaliśmy się prosto do recepcji. Zaszliśmy do pokoju i obydwoje przebraliśmy się. Ja w strój kąpielowy, który lekko uwydatnił mój brzuszek ciążowy, był mały ,ale jakże okrąglutki. Tim zaakceptował je. I już pokochał. Tak powiedział. Dosłownie. Zaś On przebrał się w kąpielówki, ubraliśmy na siebie też szlafroki. I zeszliśmy na dół. Pierw było biczowanie algami, później kąpiel błotna, potem kąpiel w mleku, okłady z gorących kamieni i na końcu masaż całego ciała. Nigdy nie byłam tak zrelaksowana. Podobało mi się to, mogłabym zostać tam wieczność. Ale koniec tego dobrego. Poszliśmy ubrać się, bo wybijała już 19.00.
- Będziemy tu spali?
- Tak.
Uśmiechnęłam się i założyłam na siebie wieczorową kreację. Upięłam inaczej włosy i po godzinie szykowania się,byłam gotowa na wyjście. Tim znów czekał na mnie ,grzecznie jak piesek. Wyszłam w końcu z łazienki i popędziłam o niego. Wyszliśmy z pokoju i skierowaliśmy się do restauracji. Usiedliśmy przy stoliku. W restauracji nie było nikogo.. Tylko my. Mój puls zaczął przyspieszać, nie byłam konkretnie pewna co się dzieje,ale poddałam się temu. Usiedliśmy przy stoliku, a w tle zaczęła lecieć romantyczna muzyka. Grana przez orkiestrę ,skrzypce, flety i tym podobne. Zamówiliśmy dania, ja wzięłam rybę z warzywami ,a Tim oczywiście mięso z ziemniakami i surówkami. Kelnerka przyniosła nam nasze zamówienie. Skonsumowaliśmy je,po czym zamówiliśmy deser. Po dziesięciu minutach przyniesiono nam tort.
- Nie zamawialiśmy nic takiego.
- To od Pana Tima.
- Skarbie ,zanim cokolwiek powiesz, wysłuchaj mnie. Jest nam bardzo dobrze, nigdy nie czułem się z nikim jak z Tobą, chciałbym skonsumować nasz związek i zawrzeć z Tobą ,wspólną przyszłość. Jesteś piękna, zdolna, kochana, kocham Cię. Katherine Ann Gomez , zgodzisz się zostać moją żoną?
Tim wyciągnął z kieszeni pudełeczko. Otwierając je ,moim oczom ukazał się pierścionek zaręczynowy.
Przez głowę przemknęły mi w jednej sekundzie setki myśli. Znów pojawił się w nich Justin. Uśmiechnęłam się w duchu do siebie. Przełknęłam ciężko ślinę,i przypomniało mi się to,jak Justin chciał ze mną tego samego. Tylko z nim wszystko było jakby łatwiejsze, ale pamiętam to ile razy mnie ranił.
- Tak ,zostanę Twoją żoną.
Tim wyciągnął z pudełka pierścionek i założył mi go na palec. Wstałam z miejsca i obdarowałam go namiętnym pocałunkiem. Odwzajemnił go i uniósł mnie lekko do góry.
- Uu skarbie, uważaj na dziecko - zaśmiałam się
Tim odstawił mnie na ziemię, a ja od razu wiedziałam,że to był zły pomysł. W mojej głowie miałam jakby kołowrotek, jakbym była na jakimś rollercoasterze. Spod moich nóg osunął się grunt. I poczułam jak upadam na ziemię, moje ciało wylądowało na zimnej posadzce.
Po obudzeniu się w samochodzie ,ujrzałam przed sobą szpital. Tim pomógł mi wysiąść z samochodu, a już po chwili ,zjawił się tłum paparazzich,pstrykających zdjęcia dookoła. Zasłoniłam twarz ręką ,na której znajdywała się nowa zdobycz. Wchodząc do szpitala ,opuściłam dłoń w dół i poszłam do rejestracji.
JUSTIN
Walentynki nie były dla mnie niczym wyjątkowy. Spędzałem je samotnie. Choć gdybym mógł sprawiłbym ,że moja kobieta poczułaby się jak księżniczka,w swojej własnej bajce. Każdej dziewczyny swojej ,słucham uważnie, i wyciągam wnioski, później je wykorzystuje. Ten dzień spędziłem z mamą i jej nowym maluchem. Michael. Był słodkim dzieckiem. Gdy tylko miałem czas ,opiekowałem się maleństwem. Ubóstwiałem to,i wiedziałem w każdym momencie opiekowania się nim,jak będzie mi mojego własnego brakowało ,jak źle postąpiłem. W tym dniu,poszedłem kupić mamie, gigantyczny bukiet ,czerwonych róż rzecz jasna. Podobały się jej,ulubione kwiaty. To takie banalne. 14 lutego to Ona była moją księżniczką. Spędziliśmy dzień z Michaelem,na zabawie z nim, na oglądaniu filmów. Wspólnych posiłkach, wspominaniu. Wspominaliśmy nawet o Katherine. Moja mama powiedziała,że tęskni za jej obecnością w naszym życiu. Ja tak samo,ale już nic nie mogę zrobić,prawda? Noc spędziłem u mamy. W sercu poczułem gorzki żal, na wieść ,że miłość mojego życia wychodzi za mąż. Może zacznę od początku. Z Liz,rozstaliśmy się, teorytycznie, bo wyjechała na obóz, który miał trwać sześć miesięcy. Dzisiaj 15 lutego mijał 2 od kiedy na nim jest. Nie odzywa się prawie wcale. Jeśli już to z wieścią,że u niej okej,i ,że zajęcia są na maksa trudne, więc nie ma na nic czasu. Nigdy nie mówiła ,że mnie kocha. Tylko zawsze,pa,buziaki. I tyle. Kate zawsze była czuła,w stosunku do mnie. Wiedziała,że tego potrzebuję. Zabawne, taki chłopak ,a jednak potrzebuje czegoś więcej prócz seksu... No więc. Była chyba dziesiąta rano gdy poszedłem wziąć prysznic i poszedłem na śniadanie do mamy.
- Dzień dobry ,śpiochu - ucałowała mnie w polik
- Hej mamo - odpowiedziałem zaspanym tonem
- Dobrze się spało?
- Tak ,jak najbardziej.
- Poszłam już po gazetę i po zakupy.
- Tak wcześnie?
- Jest dziesiąta kochanie.
Wziąłem do ręki bajgle i herbatę, wróciłem się po gazetę i usiadłem na kanapie obok szklanego stołu. Postawiłem na nim swój posiłek i zacząłem jeść i przeglądać brukowiec. Na stronie 12 znalazłem najgorszą rzecz ,która mogła się wydarzyć.
W nagłówku napisali " Modelka Katherine Gomez wkrótce mężatką! "
Złość we mnie buzowała, już wiem co czuła Kate ,gdy dowiedziała się o moim ślubie. Chciałbym,żeby to była fikcja, ale trzymałem tą gazetę ,miałem już pewność. Pięścią uderzyłem w stół wypowiadając głośno
Kurwa mać. Rozbiłem szklany stół,na co usłyszałem krzyk swojej matki i płacz dziecka. Nie to w tym momencie było najważniejsze. Moje dziecko było . Nie wierzyłem,że Ona jest zdolna to robić. Poza tym co robiła pod szpitalem? Mam nadzieję,że wciąż tam jest. Wyjaśni mi wszystko. Wstałem z kanapy i poszedłem na górę. Schodząc na dół ,mama stała przy drzwiach.
- Kto do cholery będzie to sprzątał?! Gdzie się wybierasz?
- Zajebie gnoja,który mi ją odebrał.
- Uspokój się!
- Muszę go zabić,mamo!
W moich oczach pojawiły się łzy. Nie były to łzy słabości a wściekłości. Miałem ochotę coś wysadzić,i tym czymś był Tim . Nie pozwolę,żeby się nią zabawiał.
- Nigdzie nie wyjdziesz.
- Zabiję go! - krzyknąłem
________________________________________________________________________________
I jak kochani 44 rozdział ? Podoba się? :)
KOMENTUJCIE! <3